Dzisiaj wypad najpierw do sklepu, potem na trening, w końcu pogoda super, a nogi jakieś takie niezmęczone po wczorajszym. Postanowiłem je trochę pomęczyć twardymi przełożeniami na podjazdach.

Taki widok na Sokoliki roztacza się przed Gruszkowem.

Dzisiaj miał być wyjazd na około 3 godziny. Trzeba odrabiać straty z weekendu. Żeby nie było za łatwo pierwszy raz objechałem trasę Piechowice - Michałowice - Sobieszów - Zachełmie - Przesieka - Podgórzyn - Borowice i Karpacz Górny. Wychodzi na tej trasie prawie 1200 metrów przewyższenia.

Podjazd testowy Borowice 4.1km 6% 225m 16:13 sek, 168 av puls
Fatalnie :( forma po weekendzie siadła. I jak tu tłumaczyć biesiadnikom, że po kilku głębszych robie krok wstecz :/
W tamtym tygodniu było na luzie 15:32.2 162avg, wiatr ten sam, chociaż a tym podjeździe wiatr nie ma nic do gadania.

Za to nowa rama świetnie spisuje się na zjazdach. Jest sztywniejsza i pewniej się prowadzi. Dzisiaj przekonał się o tym kolarz z CAISSE D'EPARGNE ;) na zjeździe z Michałowic.


widok z Michałowic

Dzisiaj trening po weekendzie goszczenia rodziny, więc nogi ciężkie i chęci do jazdy prawie żadne ;) Miałem się rozruszać i znów pojechałem na pętle Wojanów - Karpniki. Na pierwszym okrążeniu za Karpnikami wyprzedza mnie auto, z którego dachu spada mi pod koła portfel :D
Takich jaj jeszcze nie miałem. Facet odjechał więc zawinąłem portfel do kieszonki i za nim, może zorientuje się i będzie wracał. Niestety głowę miał zajętą innymi sprawami i się nie pojawił, więc na drugiej pętli zajechałem znów do Karpnik i oddałem portfel pod adres zamieszkania. Właściciel jeszcze nie wrócił ale portfel oddany i można było śmigać na Kowary.

Trening ze znajomym. Wyjazd na Wojanów - Trzcińsko - Karpniki i Kowary przez Gruszków. Mocny wiatr z zachodu utrudniał powrót.

Po wczorajszym odpoczynku dzisiaj już nogi kręciły swobodnie. Na dworze słońce i wiatr chyba najsilniejszy w tym roku jak jeżdżę na szosie. Prawdziwy wiatrodzień! Trzeba było uciekać w góry do lasu. Jeszcze tylko fotka Śnieżki, bo dziś widać ją było jak na dłoni.



Podjazd do Borowic od Podgórzyna.
I w czasie 16:16.5 163avg puls, 170max
II w czasie 15:32.2 162avg, 174max

Wyraźnie lepiej kręciło się za drugim razem. Zjazd Sosnówką za pierwszym razem, a potem wkręciłem się na Karpacz i zjechałem.


Karpacz Górny. O turystów. 0 Kolarzy. Dzisiaj widziałem tylko jednego.

Zaświeciło słońce, w rowerze czujnik prędkości zaczął działać, nic tylko pośmigać. Wczoraj dzień przeczekany ale i tak w nogach weekend został. Przynajmniej na pierwszych górkach było jeszcze czuć, pod Karpacz już się wszystko rozkręciło.

Fajnie się jechało pod wzniesienie w stronę Bukowca dopóki nie wyprzedził mnie piepszony szambowóz.



Redukcja i z komina poszedł taki dym, że przez chwile świata nie było widać. Nie wiem kto takie złomy dopuszcza do ruchu drogowego i to w czynie społecznym. Jakaś masakra. W dodatku jeżdżą w turystycznych miejscowościach i trują wszystkich przyjezdnych. Nic, trzeba było się zatrzymać i czekać aż znów wyjdzie słońce.
Relikty komuny precz z dróg!

Nowa trasa zaplanowana na 100km i tyle dokładnie było. Kapela - Jawor - Bolków - JG. Przewyższenia też nie liche bo 1030m. Dystans mnie wyjechał, nie było czym depnąć na końcu :)

Dzisiaj już trzeba było pokręcić na poważnie. Pogoda średnia ale bez porównania z wczorajszym deszczowo-śnieżnym dniem. Trasa na Karpniki - Kowary. Podjazd i zjazd w śnieżnej papce na drodze. Zimniej niż się spodziewałem więc o koszulkę pod spode za mało i wyższe góry od razu odpadły.

Tak wyglądała dzisiejsza jazda w Rudawach.

Trenować trzeba bo pierwsze maratony coraz bliżej. Pogoda za oknem fatalna. Deszcz ze śniegiem więc nawet biegać się nie chciało i pierwszy raz w tej przerwie zimowej wyciągnąłem trenażer z szafy.

55min jazdy z kolarzami od Carmichaela i od razu lepsze samopoczucie ;)

0km przejechanych.

Trasa z Węglińca do Jeleniej Góry. Głowa bolała od tłuczenia się wcześniej busem. W dodatku pogoda jakaś taka nijaka. Mgła i jakoś tak deszczowo. Na trasie pełno aut i ten wiatr w MORDĘ przez całą drogę :/ Na koniec deszcz. Masakra, gdyby nie moc w nogach to można się było załamać ;)